Re:biznes

Pierwsze 2-3 lata na swoim są głodne. Jak je przetrwać? Zdradza właścicielka galerii i domu aukcyjnego Xanadu

Agnieszka uruchomiła swój pierwszy biznes po latach przepracowanych na etacie. Była wtedy po 40-ce. Jak
Agnieszka Gniotek

– Pierwsze dwa, a nawet trzy lata istnienia Xanadu po prostu były trudne, a bywały i głodne – mówi Agnieszka Gniotek, właścicielka Galerii i Domu Aukcyjnego Xanadu, z którą rozmawiam o jej historii biznesowej.

Agnieszka uruchomiła swój pierwszy biznes po latach przepracowanych na etacie. Była wtedy po 40-ce. Jak wspomina ten czas? Co pomogło jej przetrwać pierwszy rok na swoim? A także czego w tym początkowym etapie rozwoju własnej firmy warto się uczyć, żeby zwiększyć swoje szanse na powodzenie? Zobaczmy.

PS. Jeszcze jedno. Agnieszka jest laureatką VII edycji Plebiscytu Lady Business Awards 2023, której redakcja Rebiznes jest patronem medialnym.

Agnieszka Gniotek

Na zdjęciu: Agnieszka Gniotek | fot. by Agnieszka Wanat

Dużą część swojego życia zawodowego spędziła Pani na etacie. Czy te doświadczenia w pracy „dla kogoś” przygotowały Panią do wystartowania z własną firmą?

Nie, zupełnie mnie do tego nie przygotowały.

Oczywiście poszerzał się ogromnie obszar mojej wiedzy i ekspertyzy w zakresie sztuki, ale nie w zakresie prowadzenia własnego biznesu. Bycie pracownikiem i przedsiębiorcom to dwie odmienne dyscypliny sportowe.

Zresztą, ja bardzo długo nie planowałam otwierać swojej firmy, więc też i nie podpatrywałem szefostwa w tym kontekście.

Co takiego zadziało się w Pani życiu, że etat zaczął uwierać, był zbyt ciasny i ostatecznie zdecydowała się Pani przejść „na swoje”?

Zawsze miałam ogromną autonomię na piastowanych stanowiskach, więc etat mnie nie uwierał pod tym względem. Chodziło o dwie inne kwestie.

Pierwsze 15 lat mojej obecności w sztuce wiąże się z byciem krytykiem – czyli z pisaniem i mówieniem o sztuce w sposób analityczny.

Media tradycyjne zaczęły się jednak z czasem kurczyć, a te internetowe nie oferowały jeszcze sensownego wynagrodzenia. Szczególnie w obszarze szeroko pojętej kultury, gdzie już sam fakt, że możesz publikować był wyróżnieniem.

Nikt cię nie pytał czy masz z czego żyć. Stąd zmianę, czyli przejście od pisania do handlu sztuką, wymusiło życie i prozaiczna potrzeba płacenia rachunków.

Drugi powód był taki, że nie wszystkie decyzje moich kolejnych szefów mi się podobały. Nie dlatego, że były złe, ale dlatego, że ja chciałam rozwijać firmy szybciej.

Jako pracownik nie zdawałam sobie jednak sprawy z ograniczeń budżetowych, a przede wszystkim z tego, że właściciel firmy ma bardzo dużo na głowie, więcej niż pracownik sądzi, a nie ma zdolności klonowania.

Nie od razu poszłam na swoje. Najpierw terminowałem w handlu w bardzo dobrych firmach, dających mi ogląd rynku i relacji z klientami. Musiałam się nauczyć nowego segmentu działania, bo bycie krytykiem w niczym nie pomaga, kiedy się chce sztukę sprzedać.

Przed rozmową wspomniała Pani, że późno weszła w rolę przedsiębiorcy, bo pierwszą firmę uruchomiła dopiero po 40-ce – w czasie, gdy zwykle ma się już jakieś zobowiązania, np. rodzinę i kredyt hipoteczny. Jak mentalnie poradziła Pani sobie z tym obciążeniem?

Raczej sobie nie poradziłam, co obiło się przede wszystkim na zdrowiu. Ale też nie miałam wyjścia. Miałam działalność gospodarczą. W poszukiwaniu poczucia choć minimalnej stabilizacji zaplanowałam robienie biznesu w spółce.

Po roku okazało się, że ja i mój potencjalny wspólnik mamy zupełnie inne wartości i kompromis nie jest tu możliwy. Cofnąć się nie moglam, bo na tym etapie kariery, żeby znaleźć etat musiałbym zmienić branżę. Ochoty zresztą też na to nie miałam.

Dlatego z dnia na dzień stałam się przedsiębiorczynią z kilkoma pracownikami na pokładzie i dużą porcją wyobrażeń na temat prowadzenia biznesu, które się nie potwierdziły w rzeczywistości.

Fakt, że nie mam dzieci i że szybko pozbyłam się kredytu hipotecznego, bo sprzedałam mieszkanie, inwestując skromne fundusze w firmę (nie wiele dało się wyciągnąć z kawalerki kredytowanej we franku szwajcarskim) też nie był ułatwieniem.

Za to ogromnym wsparciem okazał się mój partner, bo wyszło wtedy, że na przyjaciół liczyć nie mogłam, gdyż „etatowcy” w większości się ode mnie odwrócili. Czyli pierwsze dwa, a nawet trzy lata istnienia Xanadu po prostu były trudne, a bywały i głodne. To zna chyba każdy, kto zaczynał swój biznes.

W jaki sposób przygotowywała się Pani do porzucenia etatu i przejścia na swoje? Czy w jakiś sposób próbowała Pani zminimalizować ryzyko niepowodzenia? W moim przypadku było to m.in. zbudowanie finansowej poduszki.

Przez lata pracowałam w kulturze. Poduszka finansowa w tej branży to Yeti – wszyscy o niej słyszeli, ale nikt jej nie widział. Nie minimalizowałam ryzyka.

Ryzykiem w Polsce jest zajmowanie się sztuką generalnie. Polska to kraj, gdzie mało kto odróżnia Kantora od kantoru, a obywatel zapytany o nazwisko artysty wymieni tylko Matejkę i Beksińskiego.

Wierzyłam, że ciężką pracą na pewno uda mi się osiągnąć sukces. Z czasem zrozumiałam, że nie chodzi o to, żeby pracować ciężko, a o to żeby robić to mądrze.

Zapisz się na newsletter Rebiznes. Link do formularza znajduje się tutaj https://rebiznes.pl/newsletter/

Co radzi Pani osobom, które planują uruchomić swój pierwszy biznes w dojrzałym wieku?

To, co mogę zarekomendować to – nie przygotowuj się zbyt długo, kiedy nie wiesz do czego się przygotowujesz. Rzeczywistość i tak cię zaskoczy.

Oczywiście poduszka finansowa jest przydatna, ale może też rozleniwiać. Biznes dobrze prowadzą ci, którzy pamiętają chude lata i realnie byli głodni.

Komentarz od autora. Podobne podejście do poduszki finansowej ma Daniel Kotliński, który przed rzuceniem etatu nie gromadził oszczędności. Zobacz.

Jeśli nie pochodzisz z rodziny przedsiębiorców, a pracowałeś czy pracowałaś całe życie na etacie, to nie masz pojęcia o biznesie. Pogódź się z tym i działaj. Nie da się lizać lodów przez szybę.

Natomiast kiedy już zaczniesz, to najważniejsza, aby szybko zacząć otaczać się ludźmi mającymi biznesy, bo ci – co może zaskoczyć – bardzo chętnie dzielą się wiedzą i są pomocni.

Ważne, aby szybko zrozumieć czego się nie umie, zacząć się uczyć i najlepiej zacząć się uczyć od najlepszych. To wymaga dużo czasu i zaangażowania, ale nie pieniędzy, bo dziś w internecie jest bardzo dużo dobrej darmowej wiedzy, a znacząca części konferencji, spotkań czy webinarów kosztuje symboliczne pieniądze.

Swoją drogą, Xanadu to Pani kolejna firma. Co się stało z pierwszym biznesem? Sprzedała go Pani z sukcesem, a może wręcz przeciwnie – biznes nie wypalił? Proszę opowiedzieć o kulisach.

Xanadu de facto to moja pierwsza firma, a w każdym razie ciągłość w prowadzeniu działalności gospodarczej. Poprzednia była sposobem na fakturowanie pojedynczego zleceniodawcy oraz drobnych fuch, jakie wpadły mi co jakiś czas.

Pewnego dnia weszłam w CEIDG w internecie i zmieniam nazwę, bo tamta prowokowała inne skojarzenia. Natomiast od jakiegoś czasu Xanadu to także fundacja, bo zakres naszych działań szeroko obejmuje nieodpłatne aktywności dla społeczności, więc taka formuła jest bardziej adekwatna.

Jakie trzy największe porażki „zaliczyła” Pani w swojej dotychczasowej pracy przedsiębiorcy? Gdyby miała Pani dokonać diagnozy, co był ich przyczyną i czego z tych porażek się Pani nauczyła?

Było tych porażek kilka na początku mojej działalności.

Pierwszą było pomylenie miłośników sztuki z osobami kupującymi sztukę. Miłośnicy to najczęściej osoby, które mają czas, więc chodzą na wystawy, czytają książki o sztuce i chętnie się o tej sztuce uczą. To przede wszystkim młodzież i emeryci.

Kolekcjonerzy i inne osoby kupujące sztukę to ktoś, kto jest zawodowo bardzo zajęty, ma mało czasu i chce mieć wszystko uproszczone i ułatwione.

Ta pierwsza grupa pomaga w rozwoju biznesu dzięki swojemu zaangażowaniu np. w social mediach, ale ich zaangażowaniem faktur się nie opłaci. Skupić należy się na grupie drugiej i pomagać klientom dobierać najlepsze dzieła do ich potrzeb. Moja pomyłka wynikała z mojej ścieżki zawodowej, z tego że krytyk niewiele wie o rynku sztuki i o biznesie.

Moje kolejne dwa błędy wynikały z niezrozumienia tego, co w Polsce stanowi o prestiżu. Wydałam niemałe kwoty na wynajem znacznej przestrzeni galeryjnej w atrakcyjnym miejscu w centrum Warszawy.

Galeria miała bardzo ciekawą, postindustrialną estetykę, przypominającą amerykańskie galerie. Okazał się jednak, że polski klient woli ciepłe, przytulne, wręcz drobnomieszczańskie przestrzenie, bo w nich czuje się bezpiecznie i komfortowo.

Urządzałam też huczne wernisaże z eleganckim cateringiem i alkoholem, a to zajadło budżet. Sądziłam, że przyciągnie to klientów na odpowiednim poziomie.

Kolekcjonerzy jednak wolą umawiać się indywidualnie, na konkretne, szybkie sprawdzanie i dedykowane doradztwo, a imprezy nawiedzali ludzie zainteresowani alkoholem i cateringiem, a nie sztuką.

Ostatni wątek jaki chciałbym poruszyć to pierwszy rok prowadzenia działalności. Zastanawiam się, jaki cel w tym pierwszym roku powinien postawić przed sobą początkujący przedsiębiorca?

Jeden – przetrwać!

Komentarz od autora. To samo pytanie zadałem Karolowi Jedlińskiemu, szefowi agencji PR Hagen. Jego zdanie jest nieco odmienne. Co powiedział? Zobacz.

Czego warto uczyć się w pierwszym roku prowadzenia własnej firmy?

Wszystkiego. Przede wszystkim trzeba mapować to, czego się nie wie.

Z czasem będziemy uczyć się bardziej kierunkowo i w sposób bardziej wyspecjalizowany, ale na początku trzeba gasić pożary i ograniczać ilość popełnianych błędów.

Dlatego należy zrozumieć kwestie podatkowe i księgować, zatrudnianie ludzi i zarządzanie zespołem, marketing i reklamę oraz wiele innych rzeczy. Warto od razu powiedzieć sobie, że należy część usług outsourcingować i kupować z rynku.

Nie mamy czasu, aby wszystkiego się uczyć i wszystko robić samemu. Outsourcingować należy jednak to, na czym się w dużym stopniu znamy (może z wyjątkiem księgowości) po to, żeby wiedzieć, czego wymagać, wiedzieć jaką firmę zatrudniać i jak rozliczać ją z wyników.

Ważne, aby otaczać się zawsze księgowymi, doradcami podatkowymi i prawnikami. Ich faktury warte są tego, aby je płacić. To, co jest najważniejsze w prowadzeniu biznesu to sprzedaż.

Firma może mieć najlepszy marketing, szef może być wybitnym liderem, biznes może mieć poukładane fenomenalnie procesy i procedury oraz przygotowaną strategię, ale jak nie będzie sprzedaży, to firma nawet tego pierwszego roku nie przetrwa.

Sprzedaży nie należy się bać. Każdy potrafi sprzedawać, jeśli nauczy się jak to robić. Nie mam na myśli wciskania towaru, a realną pomoc klientom. W sprzedaży należy się zakochać i to bez pamięci, a wtedy będzie to miłość odwzajemniona.

Jakie trzy lekcje wyniosła Pani z pierwszego roku prowadzenia firmy, które pomogły Pani budować biznes w kolejnych latach?

Nie licz nigdy na przyjaciół. Nie licz nigdy na prawników. Pamiętaj, że nie masz pojęcia, do czego tak naprawdę jesteś zdolna.

Agnieszka Gniotek

Na zdjęciu: Agnieszka Gniotek | fot. by Agnieszka Wanat

Na koniec, gdybyśmy mieli skupić się jedynie na czynnikach wewnętrznych, to jakie jedno ograniczenie foundera spowodowałoby, że on nie przetrwa pierwszego roku działalności? Co zmiecie go z planszy?

On sam. To, co ma w głowie. Zagnieżdżone w nim samym przekonania na temat własnej osoby. Co to może być? Takie myśli jak: nie uda mi się, nie jestem dostatecznie dobra, nie robię czegoś dostatecznie dobrze, aby to pokazać światu, nie jestem jeszcze gotowa, nie umiem, nie dam rady.

Do tego porównywanie się z innymi, zwłaszcza z konkurencją lub z przedsiębiorczyniami czy przedsiębiorcami ze swojego otoczenia, którzy są w biznesie od lat, a my od razu chcielibyśmy być tacy jak oni.

Nie uniknęłam tych kwestii, które wymieniłam jako pierwsze. Miałam, i być może ciągle mam, wyniesione z domu mniemanie, że nie jestem dostatecznie dobra, ale to, co mnie uratowało i nie „zmiotło z planszy” to druga kwestia – konkurencje miałam i mam w nosie. Czasami nawet jej dopinguję, jak robią fajne rzeczy. Ja robię swoje.

PS. Dołącz do newslettera Rebiznes. 1 mail w tygodniu. 0 spamu. Zobacz.

Autor

Jestem właścicielem i redaktorem naczelnym Rebiznes.pl. Pomagam przedsiębiorcom pisać o ich firmach. Jeśli chcesz, żebym napisał o Twojej, odezwij się do mnie – adam.sawicki@rebiznes.pl.
Udostępnij
Przeczytaj również