Re:biznes

Rock Your English ma ponad 500 000 subów na YouTubie. Jak osiągnąć taki wynik? Zapytałem twórcę kanału

Jest jednym z najlepszych edukacyjnych kanałów na polskim YouTubie. Nic dziwnego, że Rock Your English
Paweł Grabias – Rock Your English

Jest jednym z najlepszych edukacyjnych kanałów na polskim YouTubie. Nic dziwnego, że Rock Your English subskrybuję już ponad 500 000 osób. Jaką drogę musiał pokonać jego twórca? Zapytałem.

Paweł Grabias jest przedsiębiorcą, nauczycielem języka angielskiego i twórcą popularnego na YouTubie kanału Rock Your English. W rozmowie ze mną opowiada o kulisach swojego sukcesu i monetyzacji treści.

Paweł Grabias

Co takiego wydarzyło się sześć lat temu, że obok pracy w szkole zdecydowałeś się uruchomić kanał na YouTubie?

Mam takiego kolegę, który śledził różne kanały na YouTubie, oglądał filmy wielu twórców i uważał, że w tym jest przyszłość. W YouTubie. Jednocześnie namawiał mnie do uruchomienia własnego kanału – stwierdził, że mam ku temu predyspozycje.

Początkowo nie byłem przekonany do tego pomysłu. Zwłaszcza że w tamtym okresie, a mówimy o roku 2015, nieszczególnie podzielałem jego pasję do YouTube’a. Owszem, coś tam oglądałem, ale trudno było mi wymienić choćby 3-4 ulubionych twórców.

Pewnego dnia wszedłem na YouTube’a i wpisałem hasło „Present Perfect”. Do dziś pamiętam to uczucie, które wtedy mnie ogarnęło, gdy trafiłem na pierwsze materiały. Nie były złe. Pod kątem merytorycznym były bardzo dobre. Ale były nudne.

Pomyślałem sobie: „Może nie zrobię tego lepiej, ale na pewno zrobię inaczej – w bardziej interesujący sposób”. No i tak to się zaczęło.

Jak na Twoją działalność na YouTubie zareagowali nauczyciele, z którymi wtedy współpracowałeś?

Na początku moje filmy nie trafiały do wielu osób. Ale z czasem uczniowie zaczęli zaczepiać mnie na korytarzach, pokazując moje nagrania. Wtedy też o moim kanale dowiedzieli się nauczyciele. Ich reakcje były raczej pozytywne. Ludzie byli zainteresowani tym, co robię. W sumie, dlaczego mieliby nie być?

Dyrekcji to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało to w żaden sposób w mojej pracy w szkole, a potencjalnie mogło być uznane za jakąś dodatkową zaletę.

W jaki sposób organizowałeś swój czas i dbałeś o energię do pracy? W końcu musiałeś łączyć jedno z drugim – YouTube’a i pracę na etacie.

Nie było tu żadnej magicznej sztuczki. To po prostu była kwestia organizacyjna.

Zresztą tak wygląda to praktycznie od siedmiu lat. Między środą a piątkiem nagrywam odcinek. Wcześniej spontanicznie, kiedy znajdowałem chwilę. Teraz mam to bardziej skonkretyzowane. A mianowicie nagrywam w konkretnych godzinach.

No dobra, idźmy dalej. W końcu odszedłeś z etatu. Dlaczego?

Zacząłem odczuwać brak czasu. Na początku starałem się połączyć obie te sfery, nie różnicować, co jest ważniejsze – praca w szkole czy praca nad kanałem. Jednak w pewnym momencie stało się to niemożliwe, i trzeba było podjąć decyzję.

Po prostu było mi trudno utrzymać wszystko na wysokim poziomie. Musiałem wtedy odpuścić, co jest dla mnie trudne, bo z natury nie jestem skłonny do rezygnacji. Ale gdybym zrobił inaczej, to prędzej czy później ktoś zauważyłby, że albo jakość odcinków na kanale spada, albo jakość moich lekcji cierpi. Nie chciałem tego.

Obecnie wydaje mi się, że podjęta decyzja była słuszna, ale co przyniesie przyszłość – zobaczymy. Ludzie oglądają mój kanał. A ja chcę mu się poświęcić i dać widzom tyle, ile mogę. Poza tym do szkoły zawsze mogę wrócić.

Zapisz się na newsletter Rebiznes. Link do formularza znajduje się tutaj https://rebiznes.pl/newsletter/

Do takich zmian trzeba się przygotować. Ja na przykład przed rezygnacją z etatu musiałem chociażby zbudować poduszkę finansową. A jak było z Tobą? Jak się przygotowywałeś?

Byłem przygotowany na odejście z etatu – jestem nauczycielem, a od 2009 roku prowadzę własną działalność. Zawsze miałem dodatkowe źródło dochodu.

Swego czasu byłem współwłaścicielem szkoły językowej. Później otworzyłem własną szkołę. Ale szybko zorientowałem się, że nie czuję się dobrze w roli menadżera. Niekoniecznie sprawdzam się w zarządzaniu ludźmi. Co więcej, prowadzenie szkoły ograniczało czas, który mogłem poświęcić na nauczanie, a to jest coś, co kocham.

Z czasem więc zrezygnowałem z prowadzenia grupowych zajęć i skoncentrowałem się wyłącznie na lekcjach indywidualnych. Okazało się jednak, że YouTube umożliwia skalowanie tego typu lekcji.

No właśnie. Obok YouTube’a organizujesz grupowe kursy na żywo. Opowiedz o tym.

W roku 2020, już chyba po lockdownie, zaczęło zgłaszać się do mnie coraz więcej uczniów na zajęcia indywidualne. Ale wtedy nie miałem absolutnie szansy zaspokoić wszystkich zainteresowanych. Nawet gdybym stworzył listę oczekujących, niektórzy czekaliby latami. Ktoś zasugerował mi, żebym zorganizował grupowy kurs online.

Ziarno zostało zasiane. Zrealizowałem pierwszy kurs. Był to kurs wakacyjny, dostępny dla wszystkich. Chciałem przetestować taką formę nauki, bo początkowo miałem obawy – ile osób się zapisze? Czy to w ogóle będzie ciekawe? I tak dalej.

Ale kurs wakacyjny cieszył się dużym powodzeniem. Pomimo że kontakt z uczestnikami odbywał się za pomocą czatu, to atmosfera była fantastyczna. Padało mnóstwo pytań. Uczniowie dzielili się informacjami, pomagali sobie. Poczułem podczas tych zajęć niesamowitą energię. Potem zacząłem organizować kolejne kursy.

Dlaczego zdecydowałeś się na kursy grupowe online, a nie na przykład na kurs wideo? Wydaje się, że ten drugi biznes łatwiej jest wyskalować.

Gdy wyobraziłem sobie, że muszę nagrać kilka lekcji, poświęcić na to 20 godzin, a po drugiej stronie nie ma nikogo, nikt się nie odzywa, to wydało mi się to nudne.

Nawet podczas nagrywania materiałów na YouTube’a wiem, że tego samego dnia, gdy opublikuję wideo, pojawi się odzew, ludzie zaczną zadawać pytania, komentować. To niesamowita motywacja. Tutaj jednak tej motywacji brakowało.

Uznałem, że byłoby to po prostu nudne, nie o to chodzi. A ja chcę się dobrze bawić. Przy grupowych kursach bawię się świetnie.

Twoje grupowe kursy są raczej tanie. Inne osoby, z Twoją rozpoznawalnością, pewnie podniosłyby ceny, żeby wyciągnąć z tego biznesu, ile się da. Dlaczego tego nie robisz?

Aby łatwiej było mi liczyć, ustaliłem, że każda lekcja będzie kosztować 25 złotych. Co oznacza, że jeśli kurs składa się z 10 lub 14 lekcji, to kosztuje albo 250 złotych, albo 350 złotych. Uważam, że ta cena jest dostępna praktycznie dla każdego.

A dlaczego nie chcę podnosić stawek? Nie widzę potrzeby. Nie jestem zachłanny. Popyt na kursy jest na tyle duży, że zarabiam fajne pieniądze. Jestem z tego zadowolony. Nie chciałbym, żeby kogoś po podniesieniu stawek nie było stać na naukę.

Na zakończenie chciałem zapytać Cię o radę dla początkujących twórców internetowych. Od czego powinni zacząć swoją karierę?

Zdecydowanie nie nastawiajcie się na natychmiastowe, niesamowite wyniki. Zwłaszcza na początku. Najlepiej w ogóle nie nastawiać się na spektakularne sukcesy, ale po prostu cieszyć się procesem twórczym.

Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że w pewnym momencie to zaskoczy. Przynajmniej u mnie tak było.

Obserwuję różne projekty w internecie, nie tylko edukacyjne, choć te przede wszystkim, które wydają się obiecujące na początku. Niestety wielu twórcom brakuje cierpliwości. A tego biznesu nie buduje się w miesiąc. Niektórym zajmuje to lata. Myślcie długoterminowo i bądźcie cierpliwi.

PS. Dołącz do newslettera Rebiznes. 1 mail w tygodniu. 0 spamu. Zobacz.

Autor

Jestem właścicielem i redaktorem naczelnym Rebiznes.pl. Pomagam przedsiębiorcom pisać o ich firmach. Jeśli chcesz, żebym napisał o Twojej, odezwij się do mnie – adam.sawicki@rebiznes.pl.
Udostępnij
Przeczytaj również