Re:biznes

Robert Szewczyk (DCC): Przejście na swoje wymaga wyrzeczeń. Ja zrobiłem to w ten sposób

Jeszcze trzy lata temu Robert Szewczyk pracował na etacie w banku – nie znosił tej
Robert Szewczyk, współzałożyciele Digital Creators Community

Jeszcze trzy lata temu Robert Szewczyk pracował na etacie w banku – nie znosił tej pracy, więc ją rzucił. Dziś jest jednym z lepiej opłacanych copywriterów w Polsce i współtwórcą Digital Creators Community. Co zrobił, żeby uwolnić się od etatu i przejść na swoje? Sam zobacz.

PS. Z tego wywiadu dowiesz się o wiele więcej.

Robert opowiedział mi między innymi o tym, dlaczego tak ważne jest wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, jak wyceniać swoją pracę, będąc freelance copywriterem oraz czego potrzebujesz, żeby zacząć zarabiać na produktach online.

Robert sam na nich zarabia, bo sam jest twórcą internetowym – prowadzi newsletter i sklep z produktami cyfrowymi dla copywriterów, Copy Bohater. Do tego jest współzałożycielem Digital Creators Community, społeczności dla twórców internetowych.

Przygodę z biznesem zaczynał od bloga Skutecznie Efektywny, który pomógł mu pozyskać pierwszego klienta na usługi copywriterskie. Dziś Robert nie podejmuje się zleceń za mniej niż 80 złotych za 1000 znaków ze spacjami.

Zapisz się na newsletter Rebiznes. Link do formularza znajduje się tutaj https://rebiznes.pl/newsletter/

Wykonywanie pracy, której się nie znosi, jest wyczerpujące. Ty przez trzy lata nie cierpiałeś pracy w banku. Co w tamtym czasie pozwalało Ci przetrwać dzień, gdy wstając z łóżka, chciało Ci się płakać na myśl o kolejnym dniu w banku?

Bardzo pomagało mi słuchanie podcastu „Zen Jaskiniowca”. Powiedziałbym nawet, że ten podcast zmienił moje podejście do życia. Zrozumiałem dzięki niemu, że sytuacja, w której się znajdowałem, nie jest niczyją winą i że nic w moim życiu się nie zmieni bez mojego osobistego udziału. Poza tym nie robiłem niczego nadzwyczajnego. No dobra, trochę medytowałem, ale medytacja jedynie mnie wyciszała. Natomiast to wzięcie na siebie odpowiedzialności dawało mi najwięcej siły i pomogło zauważyć światełko w tunelu, że może być inaczej.

Czyli na początku zaszła zmiana w Tobie. Ale kiedy i w jakich okolicznościach nastąpił przełom? Co takiego spowodowało, że zauważyłeś inną drogę – że możesz rozwijać się jako soloprzedsiębiorca i twórca internetowy?

Poniekąd była to kwestia przypadku. Pewnego dnia do mojego mieszkania zapukał sąsiad, który właśnie wprowadził się do mieszkania na piętrze wyżej. Chciał się przywitać. I tak zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedział mi, że pracuje jako dostawca kanapek, ale że to tylko etap przejściowy w jego życiu, bo ma na siebie inne plany.

Zapytałem, co chce robić. A on na to, że zamierza zostać programistą. Wiadomo, programiści dobrze zarabiają, a on chciał wziąć kredyt, kupić mieszkanie, wynająć je i reinwestować środki. Więc po kilku godzinach rozwożenia kanapek, wracał do domu i kodował. Byłem zaskoczony, że ktoś może z pełnym przekonaniem opowiadać o swoich planach, wierząc, że pewnego dnia one się zmaterializują.

Wtedy sąsiad zainspirował mnie po raz pierwszy. Po raz drugi zrobił to w styczniu następnego roku. Wtedy już się przyjaźniliśmy. Zapytał mnie, jakie mam cele na ten rok. Nie miałem żadnych, więc delikatnie zasugerował, że jakieś warto mieć. Dało mi to do myślenia. W gruncie rzeczy otworzył mi oczy.

Czy to wtedy pomyślałeś o uruchomieniu bloga Skutecznie Efektywny?

Jeszcze nie, ale byłem tego bliski.

Wiedziałem wtedy, że chcę rzucić pracę w banku. A że śledziłem w internecie poczynania Marcina Osmana i Rafała Mazura (przyp. red. twórcę podcastu Zen Jaskiniowca), to tak trafiłem na Mirka Burnejko i jego szkołę bloga.

Pamiętam, że po pracy wróciłem do domu i miałem ochotę obejrzeć coś na Netfliksie. Ale w międzyczasie zobaczyłem reklamę wspomnianego kursu szkoła bloga, i pojawił się dylemat – Netflix czy webinar? Postawiłem na webinar.

Wtedy narodził się pomysł, by zacząć pisać o rozwoju osobistym i produktywności.

Kupiłeś kurs i rozpocząłeś pracę nad blogiem?

Dokładnie. Ponieważ zależało mi na jak najszybszym odejściu z banku, to po pracy siadałem do bloga na dwie, trzy godziny. Pracowałem też w weekendy. Nie powiem, kosztowało mnie to sporo wyrzeczeń. Na dodatek ucierpiało moje życie osobiste. Ale patrząc z perspektywy czasu, nie żałuję.

Co konkretnie ucierpiało?

Przede wszystkim relacje z innymi.

Powiem tak: musiałem dokonać selekcji otoczenia. Niektórzy z moich bliskich okazali się być toksyczni, więc poszliśmy w swoje strony. Np. straciłem jednego ze swoich przyjaciół, bo wyszło na to, że nasze podejścia do życia są skrajnie różne. Chciałem mu pomóc, dawałem sugestie, ale wszystko to zdawało się na nic. Podobnie było z moją poprzednią partnerką – nasz światopogląd się różnił.

Do tego przez pierwsze dwa lata pracy nad blogiem nie byłem w stanie wyjechać na wakacje. Teraz to nadrabiam – niedawno odwiedziłem Chorwację, Maltę i Tajlandię.

Musiało być Ci trudno, zwłaszcza po rozstaniach. Jak sobie z tym radziłeś?

Po pierwsze miałem jasno określony cel, który mnie napędzał. Wiedziałem, co chcę osiągnąć i czemu służą te rozstania. Po drugie poznałem prawdziwych przyjaciół. Mój sąsiad, o którym już mówiłem, zaprosił mnie do siebie na tydzień. Bardzo mi pomógł. Po trzecie stosowałem filozofię stoicyzmu. Choć nie jestem w niej mistrzem, to staram się podchodzić do życia ze spokojem i wyciągać lekcje.

Potem pojawił się pierwszy sukces. Trzy miesiące od wystartowania z blogiem pozyskałeś pierwszego klienta na usługi copywriterskie. Jak do tego doszło?

W jednym z artykułów na swoim blogu (tym tutaj) wymieniłem siedmiu twórców internetowych – m.in. Marcina Osmana, Mirka Burnejko i Marcina Rumana – którymi w tamtym czasie mocno się inspirowałem. Chciałem ich pochwalić, bo liczyłem, że to zauważą, skomentują, udostępnią lub dowiedzą się, kim jestem.

Po publikacji tego wpisu wysłałem maila do wymienionych osób, żeby po prostu dać im znać, że taka publikacja powstała. W odpowiedzi dostałem wiadomość od Marcina Rumana, prowadzącego podcast Życie Bez Gruchy i założyciela software house’u Emersoft. Marcin napisał, że fajnie, że go wymieniłem i zapytał, czy czegoś potrzebuję. Nie spodziewałem się, że ktoś tak popularny zareaguje.

A tu, proszę, Marcin zaproponował, żebym pomógł mu w przygotowaniu opisów do podcastów. Zarobiłem wtedy pierwsze 300 złotych online, nie wychodząc z domu.

To było moje światełko nadziei. Wiedziałem, że idę w dobrą stronę.

Mimo to nie rzuciłeś wtedy etatu. Dlaczego?

Lubię ryzyko, ale umiarkowane. Na takie nie byłem gotowy. Co prawda, miałem jakieś oszczędności, ale nie na tyle duże, żeby móc pozwolić sobie na taki skok. Nie byłem pewien też, czy zlecenie od Marcina to jednorazowa współpraca, czy coś na dłużej. Zdecydowałem się to sprawdzić, zdobywając jego zaufanie.

Generalnie uważam, że rozpoczęcie działalności „na boku”, pracując na etacie, jest bezpieczniejsze niż rzucanie się na głęboką wodę. Takie podejście sprawdziło się u mnie i to samo polecam każdemu, kto zastanawia się nad taką zmianą.

Koniec końców musiałeś się sprawdzić, skoro Marcin zaproponował Ci pracę w swoim software housie.

To prawda. Jednocześnie Marcin wiedział, że nie jestem zadowolony z pracy w banku i pomógł mi to zmienić. Swoją drogą, dołączenie do Emersoftu wiązało się ze sporym wyzwaniem, bo wcześniej ani nie pracowałem z programistami, ani nie miałem dużego doświadczenia z WordPressem. A tu nie dość, że byłem project managerem, czyli pomostem pomiędzy programistami a klientami, to na dodatek współpracowałem wyłącznie z klientami z zagranicy, co z kolei zmusiło mnie do odkurzenia dawno nieużywanego języka angielskiego.

Co ciekawe, w firmie Marcina panowało inne podejście do pracy niż w tradycyjnym biurze. Nikt mnie tam nie rozliczał z czasu pracy, co było zupełnie nowym doświadczeniem. W banku trzeba było być „od do”, niezależnie, czy miało się coś do roboty, czy nie. Nowa dla mnie była też praca zdalna. Sporo z tego wyniosłem.

Na przykład to, że biznes to długoterminowa gra. Nie można się skupiać na krótkoterminowych korzyściach, trzeba myśleć o strategii i budować swoją markę osobistą.

Niemniej ta praca była tylko przystankiem. Wciąż chciałeś przejść na swoje. Jak w tamtym czasie przygotowywałeś się do rzucenia etatu?

Jak już zobaczyłem, że na pisaniu treści można zarabiać, to zacząłem mocniej skupiać się na budowaniu marki osobistej. Będąc rozpoznawalnym w branży, można „krzyczeć” wyższe stawki. To była jedna rzecz. Kolejna to już wspomniana finansowa poduszka bezpieczeństwa – zacząłem oszczędzać. No i pozyskiwałem klientów.

W międzyczasie poznałem Mateusza Nowaka z Biznoteki. Mateusz zaoferował mi pracę, podjąłem się zlecenia i tak budowałem kolejny strumień przychodów. O tyle było to fajne zlecenie, że dawało mi dobrze zarobić, a nie wymagało dużych nakładów pracy. W tym co robiłem nie było rocket science. Byłem aktywny w social mediach, obsługiwałem klientów, oszczędzałem. W sumie tyle i aż tyle.

W pewnym momencie nie dawałem już rady pracować jednocześnie dla Marcina i Mateusza, więc z czegoś trzeba było zrezygnować. I tak zrezygnowałem z etatu.

Dziś zakładasz kilka przedsiębiorczych czapek na swoją głowę. Jesteś blogerem, twórcą newslettera i współwłaścicielem społeczności Digital Creators Community. Ale przede wszystkim jesteś freelance copywriterem. Na czym polega twoja praca?

Prowadząc mały biznes, jesteś „one man army”. Wszystko robisz sam. Ja zaczynałem od copywritingu, ale z czasem rozwinąłem w sobie wiele różnych kompetencji, począwszy od umiejętności marketingowych. Nauczyłem się też tworzyć newslettery, budować społeczności i robić strony na WordPressie.

Dlatego dziś nie pracuję wyłącznie jako copywriter. Uciekam od usług i idę we własne produkty cyfrowe.

Współtworzę społeczność Digital Creators Community, która już zrzesza ponad 1700 twórców internetowych. Do tego współpracuję z eduweb, gdzie prowadzę kurs, w którym podpowiadam innym twórcom, jak zarabiać w internecie.

Za chwilę zapytam Ci o tę ucieczkę od usług. Jednak na chwilę zatrzymajmy się przy freelance copywritingu. O ile pisanie jest, powiedzmy, proste, o tyle ogarnięcie aspektów biznesowych niekoniecznie. Jak szukałeś klientów?

Ponieważ budowałem markę osobistą, to nieszczególnie szukałem klientów – klienci sami do mnie przychodzili, i nadal przychodzą. Dlatego uważam, że ekspozycja online jest bardzo ważna w tym zawodzie. Pokaż się. Bądź widoczny. Weź udział w podcaście lub w wywiadzie na przykład takim jak ten – to z czasem zaprocentuje.

Inna sprawa to relacje i polecenia. Współpracując z klientami, musisz pokazać im, że warto z tobą pracować. To zakłada, że musisz być dobry w tym, co robisz, ale nie tylko. Bądź uprzejmy i życzliwy. Dawaj więcej niż obiecałeś. Ja na przykład lubię zaskakiwać klientów, robić małe, pozytywne rzeczy. Podam przykład.

Gdy proponuję klientowi termin oddania tekstu, to podaję termin o 2-3 dni dłuższy, tylko po to, żeby móc oddać tekst przed czasem. A gdy tekst zostaje opublikowany, często go komentuję lub udostępniam. Klienci doceniają tego typu drobiazgi.

Przypuszczam, że nie współpracujesz z każdym. Komu mówisz nie?

Najczęściej osobom, które mają nierealne oczekiwania.

Ostatnio zgłosiła się do mnie pani, która chciała zrobić kurs dla branży beauty i zarobić na nim 100 000 złotych. Nie miała listy mailingowej. Ani nawet pomysłu na webinary. Chciała po prostu „dowieźć” wynik kilkoma postami w social mediach.

Chciała, żebym je napisał. Na co ja odpowiedziałem, że same posty będą niewystarczające do tego, aby osiągnąć tak duży cel. Ta pani tego nie kupiła. Za nic też miała moje rekomendacje. Więc odpuściłem, nie przystąpiłem do współpracy.

Gdybym się zdecydował, a posty nie przyniosłyby oczekiwanych rezultatów, to kto poniósłby za to odpowiedzialność? No ja. Nie potrzebuję tego typu problemów.

Druga rzecz, jeśli słyszę w trakcie rozmowy zapoznawczej z klientem, że klient ma inne wartości niż ja i inaczej patrzy na świat, to też nie wchodzę w taką współpracę.

Natomiast różnie bywa z pieniędzmi.

Nie zawsze przekreślam współpracę z klientami, którzy nie mają kasy. Jeśli projekt wydaje mi się bardzo interesujący, to zdarza mi się zrobić coś za darmo, bo wychodzę z założenia, że jeśli klient dziś nie ma pieniędzy, to nie oznacza, że nie będzie mieć ich wtedy, gdy jego biznes wypali. A wówczas być może do mnie wróci.

A co z wyceną? Jak ustalasz cenę za swoją pracę? Rozliczasz się za znaki, masz stałe stawki, a może inaczej do tego podchodzisz?

Gdy zaczynałem, chciałem sprawdzić, jak dużo klienci są w stanie zapłacić za moją pracę, więc każdemu kolejnemu zleceniodawcy podnosiłem cenę za 1000 znaków ze spacjami o jakieś 5-10 złotych. Teraz nie schodzę poniżej 80 złotych, gdzie średnia rynkowa to 20-30 złotych. Najwyższa stawka, za jaką pisałem to było 130 złotych, a wciąż mówimy o stawce za 1000 znaków ze spacjami. Więc całkiem sporo.

Swoją drogą, wiąże się z tym ciekawa historia. Jestem raczej skromny. Miewałem problemy z wyceną swojej pracy. Ale jak widać, lubię eksperymentować. Pamiętam, że podczas rozmowy z klientem tak po prostu rzuciłem te 130 złotych, licząc, że się zgodzi, bo była to firma z branży web 3.0, a więc z branży, w której są pieniądze.

Klient zaczął na głos przeliczać stawkę przez znaki i liczbę artykułów. W końcu rzucił finalną kwotę, a ja sobie pomyślałem: „zaraz zrezygnuje”. Ale nic podobnego. Bez chwili zastanowienia klient się zgodził. Uświadomiłem sobie wtedy, że prawdopodobnie zgodziłby się na wiele więcej. Wtedy też przestałem się obawiać wyceny.

Kiedyś usłyszałem: jeśli klienci nie skarżą się, że jesteś za drogi, to znaczy, że jesteś za tani. W każdym razie, wracając do tematu odejścia od modelu usługowego i skupienia się na sprzedaży własnych cyfrowych produktów. Czy już teraz stanowią one istotną część Twojego strumienia przychodów?

Jeszcze nie. Ale nie szkodzi. Jestem minimalistą, nie potrzebuję dużo, żeby przeżyć, chociaż oczywiście mam cele materialne, takie jak na przykład zakup mieszkania, które ma być moim finansowym zabezpieczeniem. Po drugie myślę długoterminowo. Wierzę w cyfrowe produkty i Digital Creators Community. Chcę zrobić z tego coś naprawdę wartościowego w zakresie edukacji dla marketerów i freelancerów. Dlatego wszystkie zarobione pieniądze z e-booków i kursów reinwestuję w DCC.

A skąd w ogóle pomysł, aby odejść od usług i wejść w produkty?

Mówi się, że trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu – i tak to działa. Pracując w banku, marzyłem o pracy zdalnej. Gdy pracowałem zdalnie w Emersoft, zapragnąłem czegoś więcej.

Zarabiając jako copywriter, zdałem sobie sprawę, że pracując w ten sposób, zawsze będę wymieniać czas na pieniądze. A jest to mocno ograniczające. W końcu zarabiam tylko wtedy, gdy dla kogoś pracuję.

Przestało mi to odpowiadać. Wolałbym ten czas spędzać w inny sposób. Lubię tworzyć, więc produkty online stały się naturalnym wyborem. Zwłaszcza że produkty cyfrowe, nie wymagają dużych nakładów finansowych, robisz je tylko raz, a potem sprzedajesz. Musisz tylko znać się na marketingu i sprzedaży.

W jaki sposób zarządzasz swoim portfolio produktów cyfrowych? Jak decydujesz, co ma się znaleźć w Twoim sklepie?

Na początku dodawałem to, co akurat przychodziło mi do głowy. Działałem intuicyjnie. I chociaż nie był to najlepszy sposób, to działał. Więc można. Natomiast teraz podchodzę do tematu bardziej strategicznie. Mam listy mailingowe, na których znajdują się moi idealni czytelnicy – osoby, które lubią moje treści i działają w branżach, o których piszę. Mam też społeczność, gdzie obserwuję, z jakimi problemami mierzą się jej członkowie. Wykorzystuję to do badania rynku i testowania pomysłów.

Na przykład pytam ich o codzienne problemy i wyzwania. Gdy zbiorę feedback, dopiero potem decyduję, jaki produkt stworzyć i dodać do sklepu. W ten sam sposób przetestowałem pomysł na e-booka o efektywnym czytaniu. Razem z jego współautorem, Mateuszem, zrobiliśmy przedsprzedaż e-booka, którego wtedy jeszcze nie mieliśmy. Założyliśmy, że jeśli w 3 dni 40 osób wyrazi zainteresowanie zakupem, to zaczniemy go pisać. W 24 godziny sprzedaliśmy 50 sztuk, więc ruszyliśmy do pracy.

A jeśli ktoś nie ma listy mailingowej, warto wykorzystać social media i zadać swoim odbiorcom takie pytanie: „Gdybyś mógł umówić się ze mną na prywatne konsultacje, to jakie dwa pytania chciałbyś mi zadać?”. Tak poznasz problemy, na które możesz odpowiedzieć w formie e-booka, kursu, warsztatów i tak dalej.

Mega! Bardzo przydatne. Na koniec ostatnie pytanie. Co radzisz początkującym freelance copywriterom, którzy chcą, aby to zajęcie stało się dla nich głównym źródłem dochodu i satysfakcji zawodowej?

Najważniejsze to pisać, budować markę osobistą i nie poddawać się. Ważne jest też, aby znaleźć swoje „dlaczego”. Moim „dlaczego” jest dążenie do niezależności finansowej. Jeśli masz jasno określony cel, swoje „dlaczego”, to łatwiej jest ci trzymać się obranego kierunku. Do tego jeśli robisz to, co robisz nie tylko dla siebie, ale np. też dla swoich bliskich, to zdobędziesz dodatkową motywację. Warto też pamiętać, że biznes to długoterminowa gra z odroczoną gratyfikacją. Cierpliwości.

Jeśli czegoś nie umiesz, ucz się, sięgaj po kursy – znajdziesz w nich sprawdzone sposoby i procesy, a one pomogą Ci zbudować pewność siebie. Znajdź swoją niszę. Dużo łatwiej będzie Ci pozyskać klientów w wąskiej specjalizacji, którą się pasjonujesz. Bądź w niej dobry. Bądź profesjonalistą. Powodzenia!

Autor

Jestem właścicielem i redaktorem naczelnym Rebiznes.pl. Pomagam przedsiębiorcom pisać o ich firmach. Jeśli chcesz, żebym napisał o Twojej, odezwij się do mnie – adam.sawicki@rebiznes.pl.
Udostępnij
Przeczytaj również