– Freelancerka to był dobry czas. Im Kuźnia jest starsza i większa, tym większe problemy muszę rozwiązywać – mówi Marcin Cichocki, który jeszcze nie tak dawno temu wszystkie zlecenia klientów realizował w pojedynkę. Był soloprzedsiębiorcą.
Dziś zatrudnia ludzi i prowadzi agencję marketingową – Agencja Kuźnia. Jaką drogę musiał pokonać, aby znaleźć się tu, gdzie dzisiaj jest? Jakie błędy w tym czasie popełnił? Oraz czego się nauczył na temat biznesu w wydaniu „solo”? O tym niżej.
Według Ciebie bycie soloprzedsiębiorcą to etap w życiu przedsiębiorcy, czy raczej styl życia?
Agencję Kuźnia rozkręcałem sam i nie widziałem potrzeby, aby dorzucać do niej wspólnika. Odpowiadając na pytanie – jest to po części styl życia, a po części biznesowy etap.
Nie wykluczam tworzenia biznesu ze wspólnikami na swojej dalszej drodze. Zwłaszcza że jestem na jej początku. A więc wszystko przede mną.
Moim zdaniem samodzielne rozkręcanie biznesu ma kilka zalet. Niemniej ma przede wszystkim sporo wad:
- jeszcze większa samotność w prozie życia przedsiębiorcy,
- brak możliwości odbicia myśli od innej głowy siedzącej i rozumiejącej dane zagadnienie,
- węższy kontekst biznesowy, a przez to większe ryzyko podjęcia nietrafionej decyzji,
- konieczność większej samokontroli w podejmowaniu decyzji „na rympał” (brak hamulcowego).
A jakie to zalety? Wiadomo – nie trzeba dzielić się tortem. Tylko warto zadać sobie pytanie, czy chcielibyśmy mieć 10% Grupy Volkswagen, czy 100% Izery.
Ty sam przez długi czas byłeś soloprzedsiębiorcą, bo w 2015 roku zaczynałeś jako podwykonawca jednego z copywriterów. Jak wtedy wyglądała Twoja praca?
To była standardowa freelancerka. Sporo się wtedy nauczyłem i już wtedy wytyczyłem sobie pewien azymut, w kierunku którego skierowałem dalsze kroki na drodze do zarabiania.
Moja praca wyglądała w taki sposób, że dostawałem wytyczne, siadałem i pisałem teksty. Wtedy były to początkowo tzw. precle (z ang. presell pages) – absurdalnie niskiej jakości content przeznaczony wyłącznie pod pozycjonowanie.
Pamiętam, że w 2015 mało który SEO-wiec czy marketingowiec, będący klientem copywritera, zwracał większą uwagę na zamawiane teksty. Liczyła się wtedy wyłącznie długość tekstu i frazy kluczowe.
Jednak już wtedy dość szybko się to zmieniało na korzyść wartościowego contentu. Zmieniała się nie tylko sama wyszukiwarka, ale też świadomość marketerów oraz wymagania i preferencje odbiorców.
Poza pisaniem zajmowałem się też publikacją treści na WordPressie, tworzeniem podstawowych grafik, tłumaczeniami czy prostą obróbką wideo.
Z czasem zacząłem szukać klientów na własną rękę i zarejestrowałem pierwszą działalność w Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości, a po 3 miesiącach założyłem działalność gospodarczą.
Do zakresu obowiązków doszło pozyskiwanie i kontakt z klientami.
No właśnie. Żeby nabrać rozpędu, potrzebujesz nowych klientów. Pracując solo, dodatkowo muszą to być dobrze płacący klienci. Jak z samym sobą ustalić zasady podejmowania współpracy? Chodzi o to, żeby uniknąć współpracy, która pozornie wydaje się atrakcyjna, ale ostatecznie się nie opłaca.
Najpierw popełniłem chyba każdy możliwy błąd w podejmowaniu współprac, na których wręcz traciłem. Ustalenia na gębę, brak podstawowej weryfikacji kontrahenta, totalny brak poszanowania swojego czasu, brak asertywności, gdy żądania klienta eskalują do absurdalnych rozmiarów. To tylko kilka z tych błędów.
Obecnie kieruję się przede wszystkim trzema zasadami przy nawiązywaniu współpracy z nowym klientem:
- Weryfikacja danych i krótki research.
- Zaobserwowanie, z jakim człowiekiem lub organizacją mam do czynienia.
- Posłuchanie intuicji.
Z drugiej strony jak stale pozyskiwać nowych klientów i jednocześnie dbać o terminowe wykonywanie zadań, pracując w pojedynkę?
Pozyskiwanie nowych klientów jest takim samym zadaniem, jak każde inne w pracy operacyjnej. Przydadzą się tu: umiejętność ustalania priorytetów, skupienie na celach i zadaniach, skuteczny task management i determinacja do pracy.
Do 2020 roku działałeś sam. Jakie trzy najważniejsze lekcje na temat biznesu, przydatne soloprzedsiębiorcom, odrobiłeś przez pierwszych pięć lat działalności?
W 2020 założyłem spółkę, a JDG w 2017. Przez dwa lata działałem jako freelancer, później zacząłem zatrudniać copywriterów. Moim pierwszym pracownikiem na etacie była wirtualna asystentka.
A jakie trzy najważniejsze lekcje odrobiłem na temat biznesu do tej pory? Aby słuchać i ufać intuicji, better done than perfect oraz network jest ważniejszy, niż się wydaje.
Kiedy zdałeś sobie sprawę, że bycie soloprzedsiębiorcą jest dla Ciebie niewystarczające i że Ty tak naprawdę chcesz zbudować coś większego, z zespołem?
Gdy uświadomiłem sobie, że nie chcę wiecznie być freelancerem. Chciałem, żeby to inni zarabiali na mnie. Tak, byłem wtedy dość naiwny. Freelancerka to był dobry czas, a im Kuźnia jest starsza i większa, tym większe problemy muszę rozwiązywać.
Będąc soloprzedsiębiorcą, co prawda godzisz się na mniejszą skalę biznesu, ale jednocześnie „kupujesz” sobie wygodne życie, często z dobrymi pieniędzmi, wolne od trosk związanych z zespołem. Tu pytanie, jak przygotować się mentalnie do przeskoku z solo na „team buildera”? Co Tobie pomogło?
Trzeba nauczyć się zarządzać ludźmi, ale przede wszystkim trzeba nauczyć się zarządzać sobą. No i należy pogodzić się z mniejszym, nierzadko zamrożonym zyskiem przez długi czas.
Mnie pomogło wrzucenie bardziej na luz i wyzbycie się perfekcjonizmu. Bez „wychillowania” trudno byłoby cokolwiek delegować.
O czym zwykle nie myślą lub nie wiedzą soloprzedsiębiorcy, którzy zaczynają skalować biznes poprzez zespół, a dowiadują się tego „w biegu”? Co Ciebie zaskoczyło?
To, że najlepsi handlowcy zarabiają więcej od prezesów i że to jest normalne zjawisko. Albo to, że o wiele ważniejsze od kompetencji jest zatrudnianie przez wzgląd na postawę danej osoby. Wszystkiego można się nauczyć, ale bardzo trudno jest oduczyć dupka bycia dupkiem.
Kim według Ciebie powinien być pierwszy pracownik zatrudniony przez soloprzedsiębiorcę, który myśli o skalowaniu biznesu? Często słyszę o asystentce, która miałaby odciążyć Cię z najprostszych zadań.
Ja postawiłem na wirtualną asystentkę i w sumie nie żałuję. To wygodne i bezpieczne rozwiązanie, ponieważ posada asystentki zapewnia przedsiębiorcy dużą elastyczność w zakresie delegowania różnych obowiązków służbowych.
Skoro już mamy do czynienia z zespołem, to pojawia się problem delegowania. W jaki sposób Ty delegujesz zadania i dlaczego ten sposób się sprawdza?
Wrzucam na głęboką wodę. Dobieram ludzi do zespołu w taki sposób, żebym nie musieć delegować pojedynczych zadań, ale kawałki procesów. Wtedy sami układają sobie workflow, a ja nie muszę znać najdrobniejszego szczegółu każdego procesu.
Takie podejście jest wygodne, jednak niesie ze sobą ryzyko, że pracownik zaplanuje sobie dany workflow w sposób nieoptymalny lub wręcz zły. Dlatego nie można oddać lejców całkowicie.
Gdybyś miał wskazać trzy błędy, których powinni wystrzegać się soloprzedsiębiorcy skalujący swoje biznesy, to co to byłyby za błędy?
Wymienię te, które sam popełniłem:
- Skoncentrowanie się na skalowaniu przychodu bez przykładania odpowiednio dużej wagi do poziomu kosztów, a więc i do zysku.
- Brak jasnego planu długoterminowego, a przez to podejmowanie głupich decyzji w perspektywie średnio- i krótkoterminowej.
- Niepilnowanie cash flow i budowanie zbyt małej poduszki finansowej.