Re:biznes

Jak lektor zbudował biznes wokół swojego głosu? Opowiada… lektor Krzysztof Buratyński

Krzysztof Buratyński jest soloprzedsiębiorcą, lektorem i trenerem głosu. A jak to z lektorami bywa, zwykle
Krzysztof Buratyński

Krzysztof Buratyński jest soloprzedsiębiorcą, lektorem i trenerem głosu. A jak to z lektorami bywa, zwykle nie znamy ich twarzy. I być może tak jest z twarzą Krzyśka – nie znasz jej. Ale gwarantuję, że znasz jego głos. Skąd wiem?

Bo pewnie widziałeś tę reklamę.

Albo tę.

W obu lektorem jest Krzysztof Buratyński – mój dzisiejszy rozmówca, który opowiedział mi o swoim zawodzie i tym, jak zbudował wokół niego biznes. Krzysiek nie tylko czyta reklamy, ale też uczy tego innych, między innymi w kursach.

Na zdjęciu: Krzysztof Buratyński | fot. mat. pras.

Zacznijmy od Twojej historii zawodowej. Jak to się stało, że zostałeś lektorem?

To właściwie dość ciekawa historia. Jak to zwykle bywa, było w tym trochę szczęścia i przypadku, ale morałem jest jednak to, że szczęściu trzeba pomóc.

Lata temu, gdy studiowałem fortepian na krakowskiej akademii muzycznej, zacząłem rozglądać się za sposobami na rozwój i pracę. Udzielałem korepetycji, grywałem w restauracjach i organizowałem wycieczki.

Ale przede wszystkim szukałem możliwości pracy w branży medialnej i artystycznej. Choć ciężko było to godzić ze studiami, za dnia pracowałem na planach filmowych jako kierowca, runner i fotosista, a nocami pracowałem nad własną muzyką – komponując poezję śpiewaną i musicale.

Moja twórczość dość szybko zaczęła „otwierać drzwi” i dzięki pomocy wielu życzliwych ludzi mogłem regularnie koncertować, wystawiać swoje spektakle w teatrach muzycznych, wejść w świat aktorstwa i jeździć na festiwale.

Pewnego dnia mój przyjaciel, Marcin Urban, niepołomicki poeta, zadzwonił do mnie z pytaniem, czy nie podjąłbym się przeczytania paru tekstów w studiu nagrań. Jego kolega, realizator dźwięku, szukał kogoś do obszernego zlecenia lektorskiego.

Ze względu na charakter zlecenia nie chciał jednak płacić lektorskich stawek… Chodziło o czytanie ulotek przylekowych do systemów telefonicznych dla osób niewidomych.

To bardzo specyficzna nisza, stawki są niskie, teksty trudne, a czytanie ich czasochłonne. Dlatego szukali amatora. Zgodziłem się, bo oferowane 50 złotych za godzinę pracy było dość atrakcyjne, a była to najlżejsza i najspokojniejsza z prac, którymi się wówczas parałem.

Na początku traktowałem to jako jednorazowe zlecenie, ale w miarę oswajania się ze studiem i pochłaniania kolejnych tekstów czułem, że zaczyna mi się to coraz bardziej podobać.

Zacząłem więc szukać informacji jak można się rozwijać w tej dziedzinie. W efekcie brałem udział w kursach, warsztatach, szkoleniach i castingach. Spodobało mi się to tak bardzo, że zostałem w tej branży i jakieś 15 lat później nadal w niej jestem.

Lektor to raczej wolny zawód, a więc wiąże się z pracą od zlecenia do zlecenia, co z finansowego punktu widzenia może być problematyczne. Ty jednak zbudowałeś wokół tego zawodu biznes. Jak duże zapotrzebowanie na lektorów i usługi związane z emisją głosu widzisz w Polsce?

Wisząca nad głową niepewność kolejnego miesiąca jest nieunikniona. Jak w każdym wolnym zawodzie. Zawsze jednak miałem do tej pracy bardzo pragmatyczne podejście, i chyba to jest klucz do zbudowania biznesu wokół, bądź co bądź, artystycznej profesji.

Sam jestem artystą z zamiłowania, powołania i wykształcenia, ale bardzo wcześnie nauczyłem się, że skupianie się na artystycznych aspektach twórczości nie płaci rachunków.

Mam niejednego kolegę o fenomenalnym głosie, który po dwudziestu latach w branży wciąż musi dorabiać na pół etatu w domu kultury czy szkole, bo nie może sprzedać swoich usług w zadowalającej skali.

Jednocześnie znam sporo osób, które – nie mając wcale wybitnych głosów czy wielkiego doświadczenia – potrafią ściągnąć do siebie tylu klientów, że nie są w stanie wyrobić z realizacją zleceń.

To jedna z pierwszych rzeczy, których uczę adeptów lektorstwa: sztuka i biznes to dwie zupełnie różne rzeczy. Można je ze sobą łączyć, ale nie można ich ze sobą mylić.

Weźmy na przykład demo lektorskie – dźwiękową wizytówkę, którą wysyłamy klientom, by skorzystali z naszych usług. Niemal każdy początkujący lektor podchodzi do dema jak do wyrazu własnej wrażliwości artystycznej.

Pokazuje głębokie teksty, które go poruszają, stara się przedstawić swoje możliwości aktorskie, używa skryptów skandalizujących lub zmuszających do myślenia, nietuzinkowej poezji lub wymyślnych łamaczy językowych okraszonych muzyką Strawińskiego… a potem wysyła to na casting do reklamy pasty do zębów i dziwi się, że producent nie dociera dalej niż do szóstej sekundy nagrania.

Tak jak w każdym biznesie, musimy stworzyć profil klienta, zrozumieć jego potrzeby i podstawić mu na talerzu rozwiązanie jego problemu. Nie trzeba Norwida czy Joyce’a, jeśli do wspomnianego castingu wyślemy nagranie podobnej reklamy z naszego portfolio. Bo to właśnie to producent chce usłyszeć.

I nie jest to nawet przypadkowy przykład – osobiście mam gotowe dema nie tylko w podstawowych gatunkach (narracja, explainer, reklama, dubbing i inne), ale też dla najczęstszych branż, w których realizuję zlecenia.

Gdy dostaję zapytanie od dewelopera – dostanie w mailu demówkę złożoną ze spotów nagranych dla projektów deweloperskich. Jeśli napisze do mnie firma motoryzacyjna – wyślę im demo z reklamami samochodów, olejów i serwisów klimatyzacji. Optymalizując ofertę, zapewniam sobie stały dopływ zleceń.

Kolejny filar tego biznesu to oczywiście powracający klienci. I to jest klucz do braku przestojów. Lektorstwo nie jest dziedziną, w której możemy polegać na stałych i regularnych zleceniach.

Jeśli producent najmuje nas do reklamy czy filmu, to następny taki projekt może robić dopiero za trzy miesiące lub rok. I dopiero wtedy znów zadzwoni.

Dlatego początki są trudne. Łapiemy klienta, ale po zleceniu telefon milczy. Budowanie szerokiej sieci kontrahentów jest kluczowe na początku drogi i procentuje w dalszej perspektywie.

Mam klientów, którzy regularnie podsyłają zlecenia co 2-3 tygodnie, ale mam też takich, którzy dzwonią do mnie po sześciu latach od ostatniej realizacji. Nie zapomnieli o mnie (wręcz odwrotnie), ale po prostu nie mieli zapotrzebowania na usługi lektorskie przez ten czas.

Kiedy jednak liczby zrealizowanych projektów idą już w tysiące, a sama liczba klientów przekroczyła już tysiąc, to kalendarz sam się zapełnia. Od ponad pięciu lat nie reklamuję swoich usług lektorskich i opieram się na stałych klientach i poleceniach.

Trzeci filar rentownego biznesu lektorskiego to… wycięcie pośredników. To brutalne, ale konieczne. Mnóstwo osób wchodzących w branżę lektorską chce opierać się na współpracy ze studiem nagrań czy bankiem głosów. Ale oznacza to, że lwią część stawki za zlecenie oddajemy pośrednikom, co utrudnia utrzymanie się na powierzchni i bardzo zniechęca.

Osobiście zawsze polecam i zawsze będę przekonywał młodych adeptów lektorstwa, by korzystać z dobrodziejstw homerecordingu. Budowa domowego studia lektorskiego to dziś nic strasznego, a pozwala na znacznie lepszą optymalizację oferty (cięcie kosztów to bardziej konkurencyjne ceny).

Jeśli jestem w stanie nauczyć 71-letnią emerytkę podpiąć mikrofon USB, uruchomić prosty program do nagrań i zarejestrować zlecenie dla klienta, którego sama pozyskała, to nikt nie ma wymówki, że „to za trudne” lub „ja się nie nadaję”.

A to akurat przykład jednej z moich podopiecznych, która nagrywa obecnie audiobooki dla jednego z dużych serwisów streamingowych.

Czasy dla myślących, rozsądnych i odważnych lektorów są dobre. Z rozwojem nowych mediów zleceń jest mnóstwo, a praca może być całkowicie zdalna.

Sam wyprowadziłem się właśnie z Krakowa i kupiłem dom w Sudetach. Jestem bliżej natury, mam przestrzeń na piękne studio i nie odczuwam żadnych przeszkód w realizacji zleceń, bo w mojej wiosce jest światłowód.

Co ciekawe, sprzedajesz zarówno usługi, np. zajęcia indywidualne, jak i kursy. Powiedz proszę, co w Twojej strukturze przychodów stanowi większy udział – usługi czy produkty? Jak myślisz, z czego to wynika?

Owszem, usługi szkoleniowe to kolejna gałąź mojej działalności.

Zaczęło się jeszcze w czasach grywania w teatrze – jako akompaniator prowadziłem rozgrzewki dla wokalistów, pomagałem im w opracowaniu utworów i treningu głosu.

Z czasem zacząłem podnosić swoje kwalifikacje w tej dziedzinie i uczyć śpiewu także we własnym studiu. A po latach, gdy zacząłem czuć się na siłach w tej dziedzinie, zacząłem dzielić się doświadczeniem lektorskim.

Okazało się, że jestem w stanie pomóc sporej liczbie osób. Zaskakująco dużej liczbie osób. Dlatego oprócz indywidualnych zajęć przyszła pora na kursy online – tak powstała Akademia Lektorska.

W strukturze przychodów mojej firmy miesza się zarówno moja własna praca przy mikrofonie, jak i przychody z konsultacji i sprzedaży kursów. Praca lektorska wciąż jest największą częścią działalności, ale tuż po niej jest sprzedaż kursów i produktów cyfrowych. Przy czym tę drugą kategorię w sporej mierze reinwestuję w nowe działania i rozwój platformy szkoleniowej.

Warto tutaj zaznaczyć, że moje usługi lektorskie trafiają oczywiście do innych klientów – to domy produkcyjne, firmy, korporacje, agencje marketingowe i przedsiębiorcy z całego świata.

Kursy online z kolei trafiają do osób zaczynających przygodę z lektorstwem, wystąpieniami publicznymi czy treningiem głosu. Nawet jeśli ta druga nisza jest liczniejsza, to ta pierwsza dysponuje znacznie większymi budżetami.

Podobnie jest z konsultacjami indywidualnymi – za jeden dzień szkolenia zamkniętego dla warszawskiej korporacji dostaję równowartość miesięcznych przychodów z konsultacji indywidualnych prowadzonych na Zoomie dla osób fizycznych.

Zgodnie z prawidłami biznesu powinienem skupiać się na najbardziej rentownych obszarach i prawdopodobnie wyciąć z biznesplanu konsultacje indywidualne, a skupić się na świecie korporacyjnym – zwłaszcza, że wbrew radom wszelkich biznesowym guru, pierwsza sesja na Zoomie jest u mnie bezpłatna i nie ma w niej żadnych haczyków.

Ale tak jak mówiłem na początku, na swojej drodze trafiłem na bardzo wiele życzliwych osób, które pomagały mi, brały pod swoje skrzydła i bez nich nie miałbym żadnych szans znaleźć się tu, gdzie jestem.

Pomaganie osobom na początku drogi – także tym, które nie dysponują budżetem, ale nadrabiają talentem, motywacją i uporem w dążeniu do celu – uważam za pewną formę podawania tego dobra dalej. I wiem, że moi podopieczni to doceniają. A to dla mnie ważne.

Zapisz się na newsletter Rebiznes. Link do formularza znajduje się tutaj https://rebiznes.pl/newsletter/

Co według Ciebie jest trudne w łączeniu biznesu usługowego z tworzeniem produktów cyfrowych?

To akurat bardzo łatwy do zdefiniowania problem: planowanie.

Jestem bardzo pracowitym, pragmatycznym i efektywnym człowiekiem. Każdy dzień kończę określeniem tego, co będę robić następnego dnia – lista zadań i godzinowy harmonogram pracy są konieczne, by trzymać rękę na pulsie.

Kiedy mam przed sobą cały dzień prowadzenia zajęć lub szkolenie w firmie, sprawa jest oczywiście prosta, bo nic innego wówczas nie zrobię.

Ale najtrudniej jest wygospodarować czas na tworzenie nowych produktów cyfrowych – kursów, e-booków czy webinarów.

Staram się zawsze założyć sobie, że „jutro zajmuję się scenariuszem tego nowego kursu”, po czym o poranku wita mnie kilkanaście ważnych maili, pięć zapytań ofertowych, dwie dogrywki do zeszłotygodniowych projektów i dwa nowe zlecenia „na wczoraj”.

W międzyczasie zadzwoni telefon, kurier zapuka do drzwi… i zanim się obejrzę, jest godzina 18:00, a ja nawet nie zdążyłem zjeść śniadania, bo od rana pracuję nad rzeczami, których nawet nie miałem w planach.

I tworzenie kursu muszę odłożyć na inny czas. A biorąc pod uwagę mój perfekcjonizm i cyzelowanie najmniejszych szczegółów w każdym produkcie, który chcę wypuścić na rynek, to powoduje sporą dozę frustracji.

Największy z moich kursów, czyli flagowy Jak zostać lektorem filmowym od A do Z tworzyłem przez 8 miesięcy – i musiałem upychać roboczogodziny pracy nad nim gdzie tylko się dało, zwłaszcza nocami.

Wraz z rozwojem platformy szkoleniowej jestem aktualnie w punkcie, w którym byłbym w stanie poświęcić się w całości działalności szkoleniowej. Odpuścić mikrofon i studio, a zająć się tylko sprzedażą wiedzy. Ale… nie umiem.

To nie kwestia ekonomiczna. Ja po prostu naprawdę bardzo lubię swoją pracę w studiu. I nie zamierzam tego zmieniać. Wciąż jestem praktykiem i uczę tego, co sam robię – i wierzę, że to zawsze będzie najlepiej świadczyć o moim podejściu do tej drugiej, edukacyjnej części mojej działalności.

Według mnie jedną z trudności, z którą mierzą się soloprzedsiębiorcy, jest konieczność łączenia realizacji zleceń z pozyskiwaniem nowych klientów. Jak dbasz o ciągłość pracy, żeby z jednej strony nie wziąć na siebie za dużo, a z drugiej nie mieć przestojów, na zasadzie „przez dwa tygodnie nie mam klientów”?

Nie ma chyba recepty na uniknięcie tych nagłych przestojów i nagłych przypływów zleceń. Ja jej nie znalazłem. Nie mam wpływu na to jak często moi klienci potrzebują moich usług, więc mimo że nie narzekam na brak pracy, również zdarzają się całe tygodnie bez jednego nagrania, tak jak zdarzają się tygodnie zarwanych nocek, by zdążyć z realizacją.

Osobiście zawsze wykorzystuję przestoje w efektywny sposób.

Jeśli nie mam nic do nagrania. to przecież idealny moment, by zaktualizować stronę z portfolio, dopieścić ofertę szkoleniową, zaprojektować nowy szablon slajdów, zrobić parę grafik reklamowych, wysłać przypomnienia o płatnościach czy wystawić zaległe faktury albo po prostu poczytać i pooglądać wartościowe nowinki z branży.

To też forma pracy i rozwoju, która procentuje, kiedy znowu rozwiąże się worek ze zleceniami.

W jaki sposób dbasz o swój marketing, a także jakie działania podejmujesz, żeby pozyskiwać klientów?

Działalność lektorska od lat nie wymaga ode mnie pozyskiwania klientów – bardzo często zdarza mi się wręcz odsyłać ich do kolegów po fachu, bo niejednokrotnie brakuje mi czasu i mocy przerobowych na przyjęcie niektórych zleceń.

Nie znaczy to, że przez lata nie musiałem dbać o pozyskanie szerokiej sieci kontaktów przez networking, polecenia, wysyłanie ofert i budowanie relacji biznesowych.

Marketing mojej działalności szkoleniowej i eksperckiej jest natomiast dość standardowy – strona, newsletter, fanpejdże, Facebook Ads, Google Ads, do tego wciąż rozwijający się kanał Lepszy Głos na YouTube, profile na Instagramie i TikToku, do tego zamknięta grupa na FB, cykliczne webinary (nie skupiające się na sprzedaży) i żonglowanie tym wszystkim, by angażować dotychczasowych obserwatorów i pozyskiwać nowych.

Wyniki są dobre, ale rok 2023 był u mnie dość trudny pod względem tworzenia nowego contentu – zamykanie starego studia, zakup domu, przeprowadzka i zawirowania związane z tysiącem zmian w życiu spowodowały, że moje sociale w sporej mierze były w zawieszeniu.

Wraz z końcem budowy nowego studia (które jest już na ukończeniu i w lutym/marcu powinno w całości ujrzeć światło dzienne) planuję ostro zabrać się za tworzenie nowych treści. Więc rok 2024 będzie mocno marketingowy.

Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jeden wątek. A mianowicie emisję głosu. Z jakimi łatwymi do rozwiązania problemami mierzą się osoby, które zgłaszają się do Ciebie?

Myślę, że sporym problemem jest świadomość własnego głosu.

Nie jesteśmy uczeni prawdziwego rozumienia, obserwowania i wykorzystywania potencjału naszego głosu. A to bardzo smutne, bo głos jest bodaj najbardziej podstawowym narzędziem nie tylko komunikacji, ale też budowania relacji – tych osobistych i biznesowych.

W smutny sposób fascynuje mnie jak wielką uwagę ludzie biznesu czy polityki potrafią przywiązywać do ubioru, zegarka, fryzury czy szaty graficznej na swojej stronie www, a jednocześnie, gdy się odezwą – mówią niechlujnie, faflunią, mają zaciśnięte gardło i fatalną polszczyznę.

Głos to podstawowe narzędzie naszej pracy. Bez względu na wykonywaną pracę. Warto o głos dbać – a pierwszym krokiem jest uświadomienie go sobie.

Praca z nagraniami własnego głosu jest ważną częścią tej nauki. Ale większość z nas przecież ucieka od nagrań, bo „nie mogę się słuchać na nagraniu”.

Ten fenomen jest dość zrozumiały i kiedyś nawet opisywałem to w filmach i kursach – nasze ciało rejestruje głos w inny sposób niż wszystkie inne dźwięki wokół nas.

Dlatego gdy słyszymy obiektywne nagranie (za pomocą mikrofonu), czujemy dyskomfort, bo brzmienie nagranego głosu nie pokrywa się ze znanym nam brzmieniem „w głowie”.

Dysonans poznawczy potrafi być tutaj bardzo silny, każdy z nas to zna. Ale trzeba go przełamać, by móc głos rozwijać. Trzeba polubić, a właściwie pokochać swój głos, żeby stał się on naszą wizytówką.

Co powinny wiedzieć osoby, które samodzielnie chcą trenować swój głos, aby np. prowadzić podcasty lub kanały na YouTubie?

Dwie sprawy.

Pierwsza. Rozgrzewki nie sprawiają, że lepiej mówimy!

Może to zabrzmieć trochę dziwnie i przewrotnie, ale to niestety smutna prawda. Ćwiczenia rozgrzewkowe, które często są pokazywane w sieci jako „quick fix” na lepszą dykcję czy lepsze mówienie, mają stanowić przygotowanie aparatu mowy do pracy, ale nie zastąpią budowania właściwych nawyków emisyjnych.

Trening głosu musimy zawsze rozdzielić na te ćwiczenia, które wykonujemy bezpośrednio przed nagraniem czy wejściem na scenę oraz na te, które wykonujemy regularnie, każdego dnia.

Jeśli przez ostatnie 30 lat mówiliśmy przez zaciśnięte zęby, to pamięć mięśniowa naszego aparatu mowy tworzy głoski w konkretne (pozaciskane) sposoby.

Dwuminutowa rozgrzewka rozluźni mięśnie, ale nie sprawi, że zaczniemy nagle mówić poprawnie. Dokładnie tak samo jak rozmasowanie łydek nie sprawi, że w rekordowym czasie przebiegnie maraton osoba, której jedyny związek ze sportem to krzyczenie do telewizora podczas meczu.

Druga sprawa. Dobry głos nie oznacza zawsze niskiego głosu.

Dobry, profesjonalny głos to po prostu głos naturalny. Swobodny, bez zacisków i napięć. Wbrew pozorom nie jest to oczywiste i wymaga odpowiedniego treningu – niemal każdy z nas ma w sobie mnóstwo złych nawyków i przyzwyczajeń zaszczepionych w procesie wychowania i rozwoju.

Nikt nie mówi idealnie sam z siebie. Każda lektorka i każdy lektor na świecie uczy się tego fachu. Począwszy od technik oddechowych, przez dykcję, impostację, normę wzorcową języka, niuanse fonetyczne, po pracę z tekstem, interpretację, prozodię i wiele innych aspektów.

Profesjonalny głos nie jest na siłę obniżany. Profesjonalny głos wykorzystuje do maksimum tembr i barwę, którą już ma. Dążymy do większej swobody, lepszej nośności i precyzyjnego operowania skalą dynamiczną, tonalną i rytmiczną głosu – ale nigdy nie staramy się robić czegokolwiek wbrew naturalnym predyspozycjom.

Faktem natomiast jest , że u większości osób trening głosu wiąże się z jego obniżeniem, bo pozbycie się napięć i nauka poprawnej emisji powoduje rozluźnienie aparatu, wzmocnienie rezonansu i niższy ton głosu.

Ale dążąc do niskiego i pięknego brzmienia zawsze idziemy taką drogą, a nie drogą używaną przez niejednego YouTubera czy podcastera, polegającą na sztucznym zaciskaniu krtani, by charczeć niby-basem.

Krzysztof Buratyński

Na zdjęciu: Krzysztof Buratyński | fot. mat. pras.

Jak samodzielnie trenować głos? Czy możesz podać 2-3 praktyczne ćwiczenia, które każdy może samodzielnie wykonać w domu?

W ramach rozgrzewki dobrze zawsze zająć się rozluźnieniem szczęk – napięcia wokół stawu skroniowo-żuchwowego bardzo utrudniają właściwą emisję i spłaszczają naszą dykcję.

Świetnym ćwiczeniem na początek jest powtarzanie naprzemiennie samogłosek I-A-I-A-I-A, łącząc je gładko (legato) ze sobą – tak długo jak wystarczy oddechu. Pozwalamy żuchwie opaść na „A” i unieść się na „I”.

Chcemy rozćwiczyć też język, a najprostsze ćwiczenie uruchamiające cały język polega na… policzeniu zębów. Spokojnie, nikt nie sprawdza i nie ocenia ile ich mamy.

Chodzi tylko o to, by przy zamkniętych ustach wodzić czubkiem języka po zewnętrznej stronie zębów – zaczynając od lewej strony górnego łuku, przejść w prawo do końca, po czym zejść językiem na dolny łuk zębowy i przejechać czubkiem od prawej do lewej.

Dobrze robić to powoli, zatrzymując się na pół sekundy przy każdym zębie. Daje to niezły wycisk mięśniom i rozciąga je w fantastyczny sposób.

Trzecia sprawa to sama emisja – i to jedno z najprzyjemniejszych ćwiczeń związanych z głosem. Trzeba sobie… pomruczeć! Mruczenie niskich dźwięków rozluźnia struny głosowe, niweluje napięcia w krtani i wspomaga właściwy, zdrowy rezonans głosu.

Nie da się tego zrobić źle, nie ma żadnych reguł, poza tym, by robić to spokojnie, swobodnie i trzymać dźwięk tak długo jak wystarczy powietrza. Kładąc dłoń na krtani czujemy wówczas przyjemne wibracje, w miarę jak głos się otwiera i wzmacnia.

Dorzucę jeszcze… ziewanie. Samo przeczytanie tego słowa powinno wzbudzić odruch ziewania. I nie ma w tym nic złego.

Na moich zajęciach czy warsztatach zawsze mówię moim podopiecznym, że to jedyne lekcje, na których ziewanie jest nie tylko dozwolone, ale nawet wskazane.

Ziewanie dotlenia organizm, rozciąga drogi oddechowe, a do tego rozluźnia krtań i unosi podniebienie – wszystkie te elementy pomagają w poprawnej fonacji.

Po więcej bezpłatnych ćwiczeń odsyłam do bezpłatnego kursu Lepsza Dykcja oraz darmowych e-booków z treningiem głosu i wystąpień publicznych.

PS. Dołącz do newslettera Rebiznes. 1 mail w tygodniu. 0 spamu. Zobacz.

Autor

Jestem właścicielem i redaktorem naczelnym Rebiznes.pl. Pomagam przedsiębiorcom pisać o ich firmach. Jeśli chcesz, żebym napisał o Twojej, odezwij się do mnie – adam.sawicki@rebiznes.pl.
Udostępnij
Przeczytaj również