Re:biznes

Aneta Grzanek (Superminds Academy): Uczę dzieci przedsiębiorczości, żeby miały lepszy start

Czy nastolatków można nauczyć przedsiębiorczości? Owszem. Udowadnia to Aneta Grzanek, właścicielka Superminds Academy, która stworzyła
Aneta Grzanek, założycielka Superminds Academy

Czy nastolatków można nauczyć przedsiębiorczości? Owszem. Udowadnia to Aneta Grzanek, właścicielka Superminds Academy, która stworzyła kurs „Biznes dla nastolatków”.

Co ciekawe, w trakcie nauki o przedsiębiorczości moja rozmówczyni wykorzystuje…japońską matematykę mentalną – co to takiego? Jak wygląda program edukacyjny w Superminds Academy? A także jak uczyć nastolatków robienia biznesu?

Między innymi na te pytania odpowiada Aneta Grzanek, która poza kierowaniem Superminds Academy, jest również właścicielką Centrum Języków Obcych CONVERS oraz wykładowcą na uczelni wyższej dla przedsiębiorców ASBIRO.

Zapisz się na newsletter Rebiznes. Link do formularza znajduje się tutaj https://rebiznes.pl/newsletter/

Zacznijmy od pytania o inspirację. Co Panią skłoniło do tego, aby stworzyć biznesowy kurs dla nastolatków?

Pandemia. Gdy wprowadzono lockdown, okazało się, że nasza metoda nauczania matematyki, opierająca się na japońskiej arytmetyce mentalnej, nie sprawdza się w nauczaniu online. Dzieci zaczęły rezygnować z zajęć. Musiałam coś wymyślić.

Ponieważ prowadziłam zajęcia business english ze studentami, w trakcie których budowaliśmy startupy, pomyślałam, czemu by nie spróbować tego samego z dziećmi powyżej jedenastego roku życia. Moje założenia były takie: podejmować się trudnych tematów i rozmawiać z nastolatkami, tak jak z dorosłymi osobami.

W efekcie wspólnie z programistą przerobiłam naszą platformę edukacyjną na wirtualny rynek z bankami i innymi instytucjami, na którym dzieci mogłyby symulować prowadzenie firm. Wprowadziłam do obiegu wirtualną walutę – supercoins, żeby młodzi przedsiębiorcy mogli zarabiać i wydawać pieniądze. A odbiorców już mieliśmy, bo z platformy korzystało w tamtym czasie ok. 2000 osób.

Potem postanowiłam przeprowadzić eksperyment. Zebrałam grupę piętnastu nastolatków, których zaczęłam uczyć przedsiębiorczości zupełnie za darmo. Sporo ryzykowałam, bo w gruncie rzeczy nie miałam pojęcia, czy ten pomysł chwyci.

Ale okazało się, że…

Dzieciaki świetnie reagują na wszystkie tematy, które im proponowałam. Miały wiedzę strategiczną. Myślały logicznie. Rozumiały ekonomię i wiedziały, jak działa świat – zwłaszcza w takich obszarach jak gaming, kryptowaluty i technologia. Brakowało im za to kreatywności, którą stłamsił świat online.

Niemniej byłam pozytywnie zaskoczona. Teraz wiem, że nastolatkowie chcą się uczyć przedsiębiorczości. A skoro chcą robić biznes, to po co czekać na ukończenie pełnoletności i uzyskanie dyplomu szkoły wyższej? Jeśli zdobędą te doświadczenia wcześniej, to w wieku 19-20 lat wejdą na rynek z taką wiedzą, która zapewni im niebywałą przewagę konkurencyjną. To jest piękne.

Podzielam Pani fascynację i ubolewam, że nauczanie nastolatków przedsiębiorczości w Polsce wciąż jest tak mało popularne. Na rynku mamy zaledwie garstkę inicjatyw tego typu. Przyczyną jest wadliwy system edukacji czy rodzice, którzy nie mając doświadczenia biznesowego, popychają dzieci na etat?

Uważam, że oba te czynniki stanowią przeszkodę, przy czym rodzice bardziej znaczącą. Wielokrotnie spotkałam się z przekonaniem, że nastolatek najpierw powinien zdobywać doświadczenie w jakiejkolwiek pracy, np. jako kelner, zanim zdecyduje, co dalej. Na litość boską. Być może takie podejście miało sens dekady temu. Ale świat poszedł naprzód. Dlaczego dziś trzynastolatek nie może być wystarczająco inteligentny, żeby rozpocząć swoją przygodę z biznesem? Dlaczego ma być zmuszany do pracy dla kogoś, gdy chce robić coś zupełnie innego?

Jeśli młody człowiek chce zainwestować w coś ryzykownego, np. ma szalony pomysł, aby spróbować swoich sił na rynku Forex, rodzic może go wesprzeć, ustalając z dzieckiem warunki takiej inwestycji. Przede wszystkim powinien go uświadomić, jakie jest ryzyko, wyjaśnić, że tego typu inwestycja nie jest łatwym zarobkiem, że w dużej mierze zależy od szczęścia.

Następnie powinien mu pozwoli zainwestować własne pieniądze – nie rodzica – i wtopić. Taka lekcja również jest cenna. Lepiej jeśli doświadczy straty teraz, w kontrolowanym otoczeniu, mając w rodzicu mentora, niż gdyby zrobił to w życiu dorosłym, ryzykując np. swoimi oszczędnościami.

Być może pewną zachętą dla rodziców będą historie nastoletnich przedsiębiorców, którzy pomimo młodego wieku, osiągnęli już pierwsze sukcesy biznesowy. Są takie osoby w Pani otoczeniu?

I to całkiem sporo. Jedną z takich osób jest piętnastolatek, który otworzył studio nagrań i pomaga młodym artystom dzielić się ich muzyką. Inni moi podopieczni produkują i sprzedają biżuterię. Jeszcze inni zajmują się handlem – kupują taniej, sprzedają drożej. Takich osób jest masa – nie tylko wśród moich kursantów. Młodzi ludzie chcą zarabiać, i często robią to bez wiedzy rodziców. Np. zarządzają kanałami na YouTubie lub pracują jako administratorzy grup na Discordzie.

Często nie dostają za swoją pracę dużych pieniędzy, czasami nawet wcale nie otrzymują wynagrodzenia. Można więc zadać sobie pytanie: po co to robią? Ano po to, żeby nabrać doświadczenia i mieć co wpisać do CV. Bardzo cenię sobie takie podejście. Zwłaszcza, że odczarowuje ono mit na temat roszczeniowego i leniwego pokolenia Z.

Porozmawiajmy o kursie, który Pani organizuje. Zanim jednak zapytam o szczegóły, wyjaśnijmy, czym jest matematyka mentalna? Sam wcześniej o niej nie słyszałem, a zdaje się, że jest istotnym elementem programu nauczania, który Pani proponuje.

Aby zrozumieć pojęcie matematyki mentalnej, warto przyjrzeć się słowu „mentalna”. Oznacza ono zrozumienie i takie posługiwanie się dowolną umiejętnością, które jest automatyczne, wykonywane bezwiednie, bez udziału świadomości. Tancerz, który wychodzi na parkiet, i tańczy, nie zastanawiając się nad ruchami nóg. Po prostu nimi rusza w rytm muzyki. To przykład opanowania umiejętności na poziomie mentalnym.

Japończycy doszli do wniosku, że podobny stan można osiągnąć w arytmetyce. Dlatego uczą liczenia swoich dzieci z wykorzystaniem tzw. liczydeł Soroban. W praktyce wygląda to w ten sposób, że uczeń najpierw opanowuje umiejętność biegłego liczenia, fizycznie przesuwając koraliki liczydeł, a potem zabiera mu się Soroban, a uczeń ponownie wykonuje te same działania, tyle że licząc w pamięci.

Dzięki temu osiąga znakomite wyniki w błyskawicznym dodawaniu, odejmowaniu, mnożeniu i dzieleniu. Okazuje się jednak, że taki trening prowadzi też do zwiększenia kreatywności i lepszego myślenia. Co istotne, matematyka mentalna jest nauczana w taki sposób, aby uczniowie samodzielnie dochodzili do rozwiązań.

W efekcie samodzielnie opracowują rozmaite metody. Skupiają się na odkrywaniu, a nie – jak dzieje się to w Polsce – na zapamiętywaniu definicji czy wzorów. I zdaje się, że to podejście procentuje, co potwierdzają osiągnięcia Japończyków na międzynarodowych olimpiadach. Nasze systemy edukacji to dwa różne światy.

Jak liczyć na sorobanie? Zobacz wideo

To znaczy? Na czym konkretnie polega różnica pomiędzy polskim a japońskim systemem edukacji?

Na przykład w japońskiej podstawie programowej istnieje zapis, którego nie ma w Polsce: uczeń ma się bawić matematyką, czyli że ma czerpać przyjemność w dochodzeniu do własnych rozwiązań.

Inną różnicą jest to, że w Polsce uczniowie czwartej klasy muszą już umieć zapisywać liczby trzycyfrowe, a także swobodnie posługiwać się dodawaniem i odejmowaniem. Zakłada to, że na etapie klas 1-3 nauczyciel zapoznaje młodych Polaków z liczbami i działaniami matematycznymi. W Japonii jest zupełnie inaczej.

Tam uczeń musi zrozumieć sens liczb, po co istnieją liczby, a następnie samodzielnie opracować metody dodawania i odejmowania. Dopiero na końcu przedstawia się mu powszechny system matematyczny. To typowe dla Japonii. Tam na każdym etapie nauczania stara się pobudzać uczniów do samodzielnego myślenia i kreatywności, pozwalając im na rozwiązywanie problemów.

W Polsce często podaje się gotowe metody i systemy, ograniczające kreatywność. To jest fundamentalna różnica pomiędzy japońskim a polskim podejściem do nauki.

Praktyczne, interesujące i wyzwalające. W tym kontekście zastanawia mnie jedno. W jaki sposób Japonia wpłynęła na Pani biznes i podejście do edukacji?

Na początku, gdy jeszcze nie współpracowałam z Japończykami, prowadziłam moje firmy w standardowy dla Zachodu sposób – powiedzmy „europejski”. Kierowałam się typowymi przekonaniami: wprowadźmy produkt na rynek, zanim zrobi to konkurencja, budujmy duże firmy, docierajmy szeroko, róbmy wszystko szybko.

Ale kiedyś mistrz KENICHI ISHIDO powiedział tak: „Aneta, nie skupiaj się na tym, co dzieje się wokół ciebie. Zajmij się doskonaleniem swoich umiejętności i swoich trenerów. Rób to jak najlepiej. W dłuższej perspektywie zbudujesz mocą i potężną firmę”. Japończycy porównują budowanie firmy do drzewa. Jeśli rośnie powoli, to ma ono mocne korzenie i staje się stabilne. Takie drzewo nie zburzy najsilniejszy wiatr.

To podejście – dążenie do doskonałości i umacnianie swoich umiejętności – sprawiło, że minął mój strach przed niepewnością. Zaczęłam bardziej koncentrować się na swojej misji i wartościach. Tego też staram się nauczać dzieci. Staram się promować japońską filozofię. Chcę, żeby dzieci budowały siebie w zgodzie z sobą.

W efekcie czego konkretnie uczą się w trakcie kursu biznesu dla nastolatków?

Przede wszystkim zarządzania sobą. Poznają same siebie, odkrywają swoje preferencje, dowiadują się, co je motywuje. Uczą się zarządzać czasem, finansami i zespołem, a także poznają metody planowania strategicznego i wyznaczania celów.

Poza tym zdobywają konkretne umiejętności techniczne, na przykład tworzenie różnych dokumentów – począwszy od budżetu osobistego po budżet firmy, rozliczanie kosztów i przychodów, a także planowanie płynności finansowej. Uczą się również montażu filmów oraz tworzenia kompleksowych kampanii marketingowych.

Ponieważ zajęcia odbywają się w grupach, to uczestnicy kursu uczą się także współpracy w zespole i realizacji projektów. Tworzą modele biznesowe i robią analizy SWOT.

To naprawdę interesujące. Rozumiem, że zajęcia odbywają się online, jak przeczytałem na stronie internetowej, ale chciałbym poznać więcej szczegółów dotyczących samej organizacji kursu. Jak wygląda przebieg zajęć?

To prawda, kurs odbywa się online, a składa się z 15 lekcji. Na początek każdej lekcji uczestnicy spotykają się na panelu dyskusyjnym, podczas którego prowadzący zajęcia omawia wybrany temat. Na przykład, zaczynamy od lekcji na temat popytu i podaży, a potem rozmawiamy o tych pojęciach. Następnie uczestnicy rozwiązują studium przypadków, czyli analizują sytuacje biznesowe, w których pojawiły się jakieś problemy, i próbują zrozumieć przyczyny tych problemów.

W miarę jak kurs postępuje, uczestnicy otrzymują zadania do wykonania poza lekcjami. Około 4-5 lekcji, gdy posiadają podstawową wiedzę potrzebną do tego, aby stworzyć własny startup, zaczynamy pracę nad ich pomysłami biznesowymi. Pytamy uczniów o te pomysły i zastanawiamy się, czy możemy je zrealizować. A nie każdy pomysł możemy. Np. bez pozwoleń sprzedaż napojów na ulicy jest nielegalna.

Co więcej, w trakcie pracy nad startupami naszych uczestników, zapraszamy gości specjalnych. Są to osoby na wysokich stanowiskach lub osoby z dużym doświadczeniem w prowadzeniu własnych firm. Np. jeśli uczymy się o rekrutacji pracowników, zapraszamy eksperta, który działa w branży HR. Jeśli mówimy o marketingu, gościem jest specjalista od marketingu i PR-u. I tak dalej.

Dzięki temu dzieci mają okazję spotkać ludzi o dużym doświadczeniu w biznesie, których zwykle nie mieliby szansy poznać. To dodaje kursowi rzeczywistego charakteru. Poza tym uczestnicy przechodzą różne symulacje i ćwiczenia, zarówno online, jak i w formie spotkań na żywo. Rozważamy także organizację międzynarodowych spotkań, aby nasi uczniowie mogli nawiązywać kontakty z uczniami z innych szkół. Chcemy przygotować uczestników kursu do prowadzenia globalnych biznesów.

A czy w trakcie kursu każdy nastolatek pracuje nad własnym startupem, czy może kilku uczestników pracuje nad jednym projektem, przydzielając sobie różne role, np. dyrektora generalnego i dyrektora marketingu?

To zależy od etapu kursu.

Na początku, gdy zajmujemy się analizą pomysłów, to wspólnie pracujemy nad wyborem najbardziej perspektywicznych projektów. Natomiast, gdy już pracujemy nad konkretnymi startupami, to wtedy dzielimy grupy na mniejsze zespoły, zazwyczaj 3-4-osobowe. Uczestnicy mogą wybrać wtedy, w jakich obszarach najlepiej się czują i zdecydować, za jaki obszar w firmie chcą wziąć odpowiedzialność, np. za marketing lub finanse. Wtedy też uczestnicy pracują nad konkretnymi zadaniami, często wykonując pracę również poza zajęciami. Np. muszą opracować budżet firmy, stworzyć kampanię marketingową lub przygotować prototyp produktu.

Gdy wracają z efektami swojej pracy, my je oceniamy i konsultujemy. Jeśli projekt dobrze się zapowiada, uczestnicy wprowadzają go na rynek, próbując zdobyć klientów. W ten sposób kursanci w praktyce uczą się, jak prowadzić prawdziwy biznes.

Co z młodymi przedsiębiorcami, którzy czują się gotowi wejść w rzeczywisty świat i w nim sprzedawać swoje produkty lub usługi?

Zawsze sugerujemy, aby najpierw przejść przez cały cykl szkoleniowy i przetestować swój pomysł na naszej platformie symulacyjnej. Jednak ostateczna decyzja należy do kursanta. A jeśli ktoś jest przekonany, że jest gotowy działać na rynku, będziemy go wspierać i dopingować.

Natomiast naszą fundamentalną zasadą jest odpowiedzialność – uczestnik musi mieć świadomość, że kiedy zaczyna prowadzić firmę poza platformą, sprzedawać za prawdziwe pieniądze A to już nie jest zabawa. I absolutnie musi mieć na to pełną gotowość.

Brzmi rozsądnie. Na koniec mam jeszcze jedno pytanie. Co radzi Pani rodzicom, którzy chcą wspierać swoje dzieci w rozwoju przedsiębiorczych umiejętności, jednocześnie zachowując spokój ducha i pewną dozę kontroli?

Trzeba spróbować zrozumieć świat, w którym porusza się nastolatek, zanim zacznie się go negować. Trzeba pozwolić mu samodzielnie odkrywać wszystkie aspekty świata, nawet jeśli wiemy, że poniesie tego surowe konsekwencje.

Najlepsze lekcje to takie, kiedy mamy możliwość doświadczania na własnej skórze. A to oznacza, że jeśli nastolatek chce na przykład rozpocząć przygodę z inwestowaniem w kryptowaluty, to rodzic nie musi odrzucać tego pomysłu. Na pewno powinien o tym rozmawiać, obserwować sytuację, stać się mentorem i oczywiście uprzedzić, jakie konsekwencje niesie takie przedsięwzięcie.

Warto też dać dzieciom swobodę w podejmowaniu decyzji, nawet jeśli wiemy, że mogą ponieść porażkę. To pozwoli im zdobyć doświadczenie i poznać wagę konsekwencji. Ważne jest, aby być mentorem i doradcą. Należy natomiast unikać roli oficera, który zabrania, wydaje rozkazy i rozstawia po kątach.

Ostatecznie rodzice powinni starać się budować zaufanie i zdobywać autorytet u swoich dzieci, aby mogli otwarcie rozmawiać o swoich planach i pomysłach. To pozwoli na zdrową komunikację i wsparcie nastolatków w ich przedsiębiorczych dążeniach.

PS. Jeśli poszukujesz więcej informacji na temat matematyki mentalnej, zobacz poniższe wideo.

Autor

Jestem właścicielem i redaktorem naczelnym Rebiznes.pl. Pomagam przedsiębiorcom pisać o ich firmach. Jeśli chcesz, żebym napisał o Twojej, odezwij się do mnie – adam.sawicki@rebiznes.pl.
Udostępnij
Przeczytaj również